wtorek, 18 grudnia 2007

Fartuszki

Ostatni pracowity dzień przed wyjazdem i mamy dwa fartuszki:

1. Zrobiony na zamówienie szefowej kuchni restauracji francuskiej w Warszawie (Ha! Nie każdy może się czymś takim pochwalić!)

2. Prezent dla mojego brata (ciotecznego), który mieszka sam i sądzę, że sobie czasem w związku z tym gotuje (ale nie jestem pewna :) )


Życzcie nam miłej podróży!

niedziela, 16 grudnia 2007

Zieleni brak...

Zima za oknem ubiera świat na biało...

...i zrobiło mi się tęskno za zielenią. Zaczęłam więc od zmiany wystroju dzidziowego kącika w mojej, hrehre, pracowni:

Ładnie, nie? Przedtem było szaro i smutno...


A że jeszcze mi było mało, to uszyłam podkładki na stół i serwetki do kompletu:

Tak mi się podobają, że aż szkoda mi będzie je sprzedać (o ile znajdę kupca ;) ). Zrobione są z troszkę grubszej bawełny, podszytej taką samą kwiecistą jak kieszonka:

Kwiatki to nowy model joja! Mam jeszcze inne, w kształcie serduszek. Pokażę je już niedługo.


Życzę wszystkim ciepłego wieczora!


Ps. Wygląda na to, że nie tylko mnie brakuje kolorów...

czwartek, 13 grudnia 2007

Do roboty!

Czasami dobrze jest zajrzeć do pudła ze ścinkami. Całkiem ładne rzeczy czekają tam często na lepsze czasy.

I tak się przedstawia moja produkcja z ostatnich dwóch dni:

Śliniak współczesny (z haftowanego dżinsu)...

...smakowity...

O krowa! (francuski odpowiednik zwrotu „o kurcze”)

I jeszcze pierwszy ciuszek z mojej nowej, wspaniałej książki. Jednocześnie jest to pierwsza zrobiona przeze mnie rzecz dla chłopca!

Do kompletu chcę zrobić jeszcze portki i śliniak, tylko uznałam, że brakuje mi odpowiedniej szmatki ;P

Mówię Wam, jak to się łatwo zapomina, jakie nasze maluchy były małe na początku...


Szczególnie udanego dnia życzę!

niedziela, 9 grudnia 2007

Łowy

Bo tego, co się wczoraj działo, nie można nazwać po prostu „zakupami”... Ewentualnie mogłaby jeszcze być „wolna amerykanka”. Zbity las ludzi i wózków doprowadził do szaleństwa tak, że obiecałam sobie nie chodzić po sklepach w soboty (przynajmniej do końca roku). W związku z tym postanowiłam poprawić sobie nieco humor. Z takim efektem:

Fantastyczna książka. Wiem, że Lalka ma już prawie trzy lata (a na długość cztery), ale TAKIE śliczne tam rzeczy... Więc ją kupiłam, powiedzmy, służbowo ;)

A później zajrzałam jeszcze do sklepu szmacianego, w którym jest dział materiałów na wagę. Jakie śliczności tam znalazłam! (w sumie zawsze znajduję...) I jakie tanie! Pełnia szczęścia. Teraz pozostaje mi tylko szyć ;)



Miłego wieczora życzę wszystkim!

Ps. Czy Wy to widzicie ??? ŻADNEJ różowej szmatki!

czwartek, 6 grudnia 2007

Strumień

Bardzo jestem zadowolona z tego koca. Jest zrobiony z polaru podszytego welurem w kolorze wartkiego strumienia. Rybki zrobiłam z wełny czesankowej, filcowanej igłami. Wszystko bardzo miękkie i przytulne...

sobota, 1 grudnia 2007

Wigilia przeniesiona?

Ale mieliśmy dzień! Nie dość, że wczoraj przyszła od moich Rodziców paczka pełna cudów, czyli książek – głównie klasyki literatury dziecięcej (i młodzieżowej – to dla mnie...) i w efekcie nie chce mi się pracować, wolałabym poczytać...

...oraz śliczne materiały – haftowany, przytulnie szary flausz (na sukienkę), oraz matowa satyna z welurowymi chryzantemami w tonacji jesiennej (na spódnicę)...

...to jeszcze dziś mieliśmy super imprezę bożonarodzeniową. Szkoda, że zapomniałam wziąć na nią aparatu... Najpierw śpiewał, tańczył i żonglował człowiek – orkiestra, a później przyszedł Święty Mikołaj (Lalka nie chciała go pocałować, ale sama dostała buziaka) i rozdawał prezenty.

Przyznam, że nie jestem wielką fanką zabawek tzw. dla dziewczynek, a na widok Barbie mam dreszcze. Dzidzia, za namową swojej mamy, dostała więc o to:

Wydaje się być zadowolona.

Poza tym klientka przyszła odebrać ręczniki i łapki do mycia, które dla Niej zrobiłam, to mogę pokazać:

Miłego dnia!

piątek, 30 listopada 2007

Chleb gorący... i fartuszek

Im bliżej zimy, tym bardziej chce mi się jeść. I gotować. I jak Moje Ulubione Koleżanki podały mi super przepis na chleb – skorzystałam bez wahania.

Do miski nasypałam 3 szklanki mąki (białej i razowej pół na pół - jestem maniakiem zdrowożywnościowym, w przepisie była sama biała).

Dosypałam płaską łyżeczkę drożdży w proszku i półtorej łyżeczki soli.

Na koniec wlałam półtorej szklanki wody i wymieszałam byle jak, tylko żeby się składniki połączyły. Ciasto kleiło się jak dzikie, ale tak właśnie ma być.
Miskę przykryłam folią i postawiłam na szafie, żeby mi zawadzała. Następnego dnia (po około 18 godzinach) otrzymałam paskudną, burą breję, którą wyrzuciłam na mocno omączony papier do pieczenia.

Posypałam jeszcze mąką z góry i uformowałam z grubsza bochenek.

Piekarnik rozgrzałam do czerwoności (250 stopni) z naczyniem żaroodpornym w środku. Naczynie musi być z przykrywką! Jak już się rozgrzało – wrzuciłam chleb do naczynia (usiłując się przy tym nie oparzyć) i piekłam przez 25 minut.

Pomyślałby kto, ze z czegoś TAK brzydkiego...

można uzyskać TAKIE cudo?

A jak już mówimy o kuchni, to uszyłam szalenie apetyczny fartuszek dziecinny, Lalka uważa, że jest fantastyczny!

Smacznego wszystkim !!!

Kto lubi zimę

Zimno. Mokro. Zima nadchodzi wielkimi krokami. Nic, tylko zagrzebać się w ciepłej pościeli z dobrą książką i kubkiem kakao do towarzystwa.

Ale pracować trzeba, zwłaszcza, że w przyszłym miesiącu chciałabym otworzyć mój mały butik internetowy. Dla poprawy humoru posadziłam pięć milionów bratków:

Jak je widzę przez okno mojej pracowni, to od razu chce mi się robić WSZYSTKO!

Chociaż są tacy, którzy na myśl o zimie się cieszą:

Ten po prawej to bałwanek, po lewej jego twórczyni.

Bardzo miłego dnia !!!